Dotąd widziałem tylko jeden obraz Losey'a, "Wypadek", który niezbyt przypadł mi do gustu mimo świetnego stylu oraz wielu celnych uwag na temat brytyjskiego społeczeństwa. "Sylwetki na horyzoncie" nie są do końca jego projektem, ponieważ pomysłodawcą był Rober Shaw. Aktor był tak zafascynowany książkowym oryginałem, że w krótkim czasie napisał na jego podstawie scenariusz, szkicując główną postać pod siebie. Z połączenia sił tych dwóch panów powstał niezwykle intrygujący film.
Sam pomysł wyjściowy jest tak prosty, że aż genialny. Dwóch mężczyzn ucieka przez pustynię przed śledzących ich helikopterem i właściwie nic nie wiemy o ich wcześniejszych losach, ani świecie w którym toczy się akcja. Z kilku dialogów można wywnioskować iż to niedaleka przyszłość, w której światem panują dyktatorzy. Ale szczegóły są nieistotne. Liczy się relacja bohaterów. Darzyłem ich umiarkowaną sympatią z dwojakich powodów. MacConnachie to urodzony morderca, za nic mający ludzkie życie. Już na początku filmu bez żadnej broni i z zawiązanymi rękami zabija wieśniaka tylko po to by sprawdzić czy ten nie ma narzędzia dzięki któremu mógłby się uwolnić. Mimo psychopatycznych skłonności jest osobą o specyficznym systemie wartości. Z kolei Ansell nie ma żadnych ideałów, ale przemoc go brzydzi. Podczas podróży będą musieli znaleźć wspólny język, lecz niekoniecznie przejdą większą metamorfozę. Raczej odnajdą swoje "ja", które gdzieś po drodze zagubili.
Całość to taki "ambitny film akcji". Niby mamy gąszcz scen-zagadek, ale poza nimi oglądamy zwykłą historię ucieczki dwóch więźniów. Jeśli nawet nie chcemy się bawić z reżyserem w interpretację, to zawsze możemy zwrócić uwagę na świetne, bardzo teatralne aktorstwo oraz zdjęcia, nasycone wieloma pięknymi barwami. Nie brak całości także dobrych scen. Na pewno długo nie zapomnę wspomnianego morderstwa i idealnie nakręconego zakończenia.
Fajnie że takie coś można znaleźć niedrogo w naszej dystrybucji. W dodatku w całkiem niezłej jakości. Warto...